Susan
krążyła niespokojnie po gabinecie dyrektora, zastanawiając się, jak to wszystko
się skończy. Jeżeli będą mieli szczęście może Voldemort nie zaatakuje szkoły, a
jeżeli nie… No cóż, pozostawało mieć nadzieję, że nauczyciele są tak zdolnymi
czarodziejami, jak jej się zawsze wydawało. Rozmyślania przerwał jej nagły
hałas na korytarzu. Co tam do diaska mogło się zdarzyć…
- Pani
profesor, byłaby pani łaskawa sprawdzić, co się dzieje – poprosiła jedną z
byłych dyrektorek. Na szczęście na odpowiedź nie musiała długo czekać.
- Istny
chaos, istny chaos, nieprawdopodobne – kilku dyrektorów zniknęło ze swoich
portretów, zapewne, żeby sprawdzić, co takiego zobaczyła kobieta. – Wszystkie
zbroje ożywione, pilnują zamku, Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać zbliża
się do Hogwartu, nauczyciele rozpoczęli ewakuację uczniów – po ostatnich
słowach pozostali dyrektorzy również poznikali ze swoich portretów, wszyscy,
prócz Dumbledore’a.
- A pan? Nie
idzie pan zobaczyć na własne oczy, co się dzieje? – zapytała Susan, opadając w
końcu na krzesło.
- Podobnie
jak ty, nie mogę już w niczym pomóc, drogie dziecko. Zostawmy więc sprawy ich
własnemu biegowi. Voldemort zmierza do zamku, moi koledzy z pewnością wiedzą,
co należy robić.
- Łatwo panu
mówić – mruknęła, ale pozostała na miejscu, pamiętając, co mówił Severus, zanim
wybiegł z pokoju. Podejrzewała, że Snape zostawił byłemu dyrektorowi dla niej
jakieś wskazówki, jednak wyglądało na to, że wstrzymuje się z opowiedzeniem jej
o nich do odpowiedniej chwili – zupełnie jak za życia. Nigdy nie mówił
wszystkiego, co wie.
- Wiem, że
przygotowujecie się do walki – rozległo się nagle, Susan wstrzymała oddech. –
Próżne są wasze nadzieje. Mnie nie można pokonać. Nie chcę was zabijać. Żywię
głęboki szacunek do nauczycieli Hogwartu. Nie chcę przelewać krwi czarodziejów.
- To, to… –
wymamrotała Susan.
- Wydajcie
mi Harry’ego Pottera, a nikomu nie stanie się krzywda. Wydajcie mi Harry’ego
Pottera, a zostawię szkołę w spokoju. Wydajcie mi Harry’ego Pottera, a
zostaniecie wynagrodzeni. Macie czas do północy.
- W rzeczy
samej, wydaje się, że Voldemort dotarł do terenów Hogwartu. Bardzo
prawdopodobne, że zdążył się również spotkać z Severusem – ton Dumbledore’a
brzmiał zupełnie, jakby prowadził jakieś uniwersyteckie rozważania.
Tymczasem bitwa wisiała w
powietrzu, a panna Harrington miała poważne wątpliwości, czy wyjdzie z tego
żywa, a do północy zostało jedynie pół godziny.
- Myślę, że nadszedł czas byś
udała się do prywatnych komnat Severusa za gabinetem, który zajmował, zanim
został dyrektorem – odezwał się Dumbledore o północy ze swojego portretu. – Nie
waż się go opuszczać, nie ważne, co by się działo, rozumiesz? Jeżeli ktoś
wejdzie, wtedy, tylko wtedy możesz uciec przejściem ukrytym pod biurkiem.
Tajnym korytarzem dotrzesz na błonia Hogwartu, a stamtąd, cóż... Polecam boisko
do quidditcha, istnieje pewne prawdopodobieństwo, że tam będziesz bezpieczna.
- Dziękuję, profesorze Dumbledore,
ja...
- Uważaj na siebie, Severus nigdy
by mi nie wybaczył straty kolejnej kobiety, którą obiecałem chronić... – Susan
z ręką na klamce obejrzała się na portret.
- Co właściwie...
- Idź już – Albus Dumbledore
zniknął z portretu. Panna Harrington była przekonana, że zrobił to specjalnie i
że wróci, jak tylko ona przekroczy próg tego pokoju. Wybiegła jednak na schody,
gdyż odgłosy brzmiące jak rozbijanie kamiennych posągów i krzyki walczących
robiły się coraz głośniejsze, co dowodziło, że walka już rozgrywa się w zamku i
że jest coraz bliżej gabinetu dyrektora. Susan nie miała żadnych szans wspomóc
broniących zamku, a plątanie się pod nogami walczących czarodziejów z pewnością
byłoby jedną z największych głupot, jakie mogła w tej chwili zrobić, więc
najszybciej jak mogła pokonywała kolejne korytarze i klatki schodowe. Nagle
cały zamek zadygotał, jeden z obrazów spadł na podłogę, Susan przystanęła na
chwilę, ale nie sposób było dociec, co właściwie się działo. Panna Harrington
pobiegła więc dalej, na pierwszym piętrze natknęła się na grupkę uczniów z
wyciągniętymi różdżkami, którzy zajmowali miejsca przy oknach. Wydający
polecenia nauczyciel ledwie ją zauważył, więc pospieszyła dalej. Przy zejściu
do lochów, zamek ponownie zatrząsł się w posadach, kobieta potknęła się i
spadła z kilku ostatnich stopni. Nie było jednak czasu na przeklinanie, które
zwykle w takich wypadkach następowało, księżniczka gnała dalej, aż do drzwi
starego gabinetu Snape’a.
Tutaj jednak natrafiła na pierwszą
przeszkodę. Wejście było zamknięte.
- Nie, nie wierzę – jęknęła. – Nie teraz, proszę, otwórzcie się –
ściany zamku ponownie zadygotały, kawałek dalej odpadła część sufitu. – Błagam,
nie mam czasu – wrota ani drgnęły. Susan opadła zrezygnowana na posadzkę. To koniec, nie dostanę się do tego gabinetu.
Nie mam szans.
Po chwili jednak otrząsnęła się i
zaczęła krążyć wokoło. Myśl, myśl. Jakie
hasło mógł wymyślić Severus do własnego gabinetu. Cholera, obiecał mi patronusa
ze wskazówkami. Zamkiem ponownie wstrząsnęło, panna Harrington usłyszała
jakieś krzyki dochodzące z Sali Wejściowej, a potem – ku jej uldze – pojawił
się przed nią oślepiająco jasny patronus o kształcie łani, wyszeptał głosem
Severusa Lily i natychmiast zniknął.
- Lily, Lily, proszę, niech to
zadziała – drzwi skrzypnęły i otworzyły się. Susan natychmiast schowała się i
cicho przymknęła je za sobą. Chwilę przedtem kątem oka dostrzegła kilku
śmierciożerców wybiegających zza załomu korytarza i miała ogromną nadzieję, że
jej nie zauważyli. Była pewna, że coś takiego jak hasło, by ich nie zatrzymało.
- Jestem pewien. Widziałem jak
ktoś wchodził do tego pokoju – Susan jęknęła w duchu i na palcach podeszła do
biurka, pod którym leżał stary dywan. Uniosła go lekko i wypatrzyła klapę w
podłodze.
- Są zamknięte. Daj spokój, nikt
nie zdążyłby ich tak szybko magicznie zapieczętować – kobieta uniosła klapę
lekko i wślizgnęła się do środka. Wewnątrz było tak ciemno, że nie dostrzegała
nawet konturów miejsca, w którym się znalazła. Usłyszała kolejny huk, bardzo
blisko. Nie czekała, żeby zobaczyć, czy śmierciożercom udało się wysadzić
drzwi, po omacku ruszyła w głąb wąskiego korytarza, jedną rękę trzymając przed
sobą, a drugą trzymając przy ścianie.
W chwili gdy wyszła na szkolne
błonia dostrzegła w pełni to, co się do tej pory działo. Mnóstwo walczących
czarodziejów, olbrzymy, dementorzy... chwila,
czy to... Potter? Kilka patronusów rozpędziło straszliwych strażników
Azkabanu i Susan już była pewna, że widzi Harry’ego i jego przyjaciół. Chwilę
później biegli w stronę Wierzby Bijącej, unieruchomili ją jakąś gałęzią i... zniknęli. Co tam się... Uchyliła się w
samą porę, śmignęło nad nią czyjeś zaklęcie. Rozejrzała się w poszukiwaniu tego,
kto je rzucił. Jeden ze śmierciożerców ją zauważył, cofnęła się do tunelu, ale
tu usłyszała głuche uderzenia stóp o posadzkę, a chwilę później oślepiło ją
zbliżające się światło. Padła na posadzkę w ostatniej chwili, kolejne zaklęcie
chybiło, poczuła jednak, że ktoś chwyta ją za ramię i oświeca twarz różdżką. W
oczach wezbrały jej łzy, nie, dlaczego?,
tak bardzo nie chciała, żeby wszystko zakończyło się w tym ciemnym tunelu.
Nawet nie pożegnała się z bliskimi, bezmyślnie opuściła dom, udając się do
swojego pałacu mimo zakazów Dumbledore’a. Była pewna, że się uda, ale nic nie
było tak, jak miało. Teraz pewnie zginie, nikt nawet nie znajdzie jej ciała w
tym ponurym, ukrytym przejściu.
- Czy to nie ta... księżniczka
tego tam...
- Oczywiście, że ona – rozległ się
głos tuż nad ich głowami. – To ta mała. Dawajcie ją tu. Jestem pewien, że
Czarny Pan ucieszy się i z takiego prezentu, w razie braku Pottera – wciągnęli
ją na błonia. Nie mieli jednak szczęścia, trzech śmierciożerców rzucało się na
otwartym polu w oczy. Dwóch zostało trafionych czyimiś zaklęciami, a trzeci nie
zważając na nią uciekł w przeciwnym kierunku. Susan odetchnęła i ponownie
zamarła, gdy głos Voldemorta zabrzmiał nad Hogwartem:
- Walczyliście dzielnie. Lord
Voldemort potrafi docenić męstwo. Ponieśliście ciężkie straty. Jeśli nadal
będziecie stawiać opór, czeka was śmierć. Wszystkich. Nie pragnę tego. Każda przelana
kropla krwi czarodziejów to strata i marnotrawstwo. Lord Voldemort jest
litościwy. Natychmiast rozkażę moim oddziałom, aby się wycofały. Macie godzinę.
Zbierzcie ciała swoich zmarłych. Zajmijcie się rannymi. A teraz zwracam się do
ciebie, Harry Potterze. Pozwoliłeś, by twoi przyjaciele zginęli za ciebie,
zamiast otwarcie stawić mi czoło. Będę na ciebie czekał w Zakazanym Lesie.
Przez godzinę. Jeśli się nie pojawisz, jeśli się nie poddasz, bitwa znowu
rozgorzeje, ale tym razem ja sam ruszę do boju, Harry Potterze, odnajdę cię i
ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy będą próbowali ukryć cię
przede mną. Masz godzinę.
Panna Harrington rozejrzała się po
okolicy. Czarodzieje i śmierciożercy rozdzielili się, wszystkie pozostałe
stworzenia również zamarły posłuszne poleceniom Voldemorta. Błonia opustoszały.
Susan zdobyła się na wysiłek i na drżących nogach ruszyła w stronę miejsca,
gdzie zniknął wcześniej Potter. Nie dotarła jeszcze na miejsce, gdy trójka
przyjaciół wybiegła z wnętrza Wierzby Bijącej wspominając po drodze nazwisko
Severusa. Susan pełna najgorszych przeczuć wślizgnęła się do otworu pod
drzewem. Nigdy tu nie była. Dostanie się pod Wierzbę Bijącą dla osoby bez
uzdolnień magicznych było właściwie niewykonalne. Poza tym, nie miała pojęcia,
że tu również znajduje się jakiś tunel. Wreszcie dotarła do jego końca,
zobaczyła obskurny pokój i...
- Sev, nie. Och, Severusie –
patrzyła na białoszarą twarz Snape’a z krwawiącą jeszcze raną na szyi. Spojrzała
prosto w nieruchome, puste, czarne oczy – błagam, błagam, żeby nie było za
późno – wyciągnęła z szaty flakonik z jakimś eliksirem i wlała profesorowi do
gardła, z którego dobył się straszliwy charkot:
- Rana...
- A tttak – wydobyła kolejną
fiolkę i zalała ziejącą ranę na szyi. Severus oddychał ciężko, ale życie
dosięgło oczu, chociaż twarz nie odzyskała koloru. Rana się zamknęła i
przestała krwawić.
- A jednak – westchnął Snape. –
Dumbledore znowu miał rację. Czarny Pan próbował mnie zabić.
- Sev...
- Na szczęście eliksir hibernacji
zadziałał poprawnie, a ty mimo początkowej głupoty przypomniałaś sobie o
śmiertelnej ranie, Harrington – Susan tylko uśmiechnęła się na tę złośliwość, Mistrz
Eliksirów zdecydowanie wracał do życia.
- Harry Potter nie żyje. Został
zabity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego
życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął.
Zwyciężyliśmy. Straciliście połowę ludzi. Moi śmierciożercy przewyższają was
liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył, już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto
postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie uśmiercony,
podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny. Wyjdźcie z zamku, padnijcie
przede mną na kolana, a daruję wam życie. Życie zachowają też wasi rodzice i
wasze dzieci, wasi bracia i wasze siostry. Przebaczę wszystkim i razem
zbudujemy nowy świat.
- Nic tu po nas Susan. Jeżeli to
prawda, nie damy rady im pomóc A jeżeli Potter, jak przewidywał Dumbledore,
mimo wszystko przeżył, nic już nie chroni Czarnego Pana przed śmiercią. Myśmy
wykonali swoje zadanie – chwycił ją za rękę i deportowali się do domu Snape’a
na Spinner’s End.
Koniec